poniedziałek, 27 sierpnia 2018

Debiut w Bike Atelier Maraton. Czy warto jechać na ten cykl?

Jeszcze kilka miesięcy temu wiedzieliśmy o cyklu Bike Atelier MTB Marathon tyle, że odbywa się gdzieś tam na południu. W tym sezonie mieliśmy zadebiutować w nim w Brennej, ale kontuzja Jacka wykluczyła nas z udziału. Tydzień temu w końcu mieliśmy okazję sprawdzić te zawody, startując w Psarach.


Bike Atelier MTB Marathon to jeden z najszybciej rozwijających się cyklów zawodów kolarstwa górskiego w kraju. W sezonie 2016 odbyło się sześć wyścigów, w kolejnym - osiem, a w tym sezonie kalendarz zawiera 10 pozycji. Większość lokalizacji to okolice aglomeracji śląskiej i Częstochowy, więc może od nas z Bydgoszczy nie jest blisko, ale za to dojazd wciąż darmową autostradą A1 jest szybki i wygodny. 

Rejestracja przez internet przebiega sprawnie, a koszt udziału to 60 zł  (do czwartku przed wyścigiem). Na kilka dni przed zawodami skierowaliśmy też maila z prośbą o przyznanie adekwatnych sektorów.  Odpowiedź była szybka i zadowalająca.  Tak samo odbywa się to np. na Bike Maratonie czy GP Kaczmarek Electric MTB.  Tylko w cyklu Vienna Life Maratony Rowerowe był z tym problem - na mail do sędziego głównego nie było odpowiedzi.  Trzeba było iść tuż przed zawodami, a system przyznawania sektorów przyjęty przez organizatora był średnio skuteczny. 

Wracając do Bike Ateliera - z dojazdem do miasteczka zawodów nie powinno być problemu, bo na na rozbudowanej stronie internetowej znajdziecie mapki dla nadjeżdżających ze wszystkich możliwych kierunku. Prężnie i z humorem działa także fanpage (tutaj przykład - link). W biurze zawodów też wszystko przebiegło bez problemu, a w ramach pakietu przyznano to, co najbardziej się przyda - żel i baton, które rzeczywiście można wykorzystać, oszczędzając trochę pieniędzy. Swoją drogą pierwszy raz jedliśmy produkt firmy NamedSport - baton był naprawdę dobry. 😀

Start odbył się sprawnie i chyba nikt nie miał problemu z dostaniem się do właściwego sektora. Trasa wytyczona w Psarach też mogła się podobać. Na pierwszych kilometrach było szybko i płasko, co nie było dobre dla nas z zębatkami 30T z przodu, które zostały po sobocie w Wiśle. Na szczęście było trochę zakrętów więc można było się utrzymać w grupie. Później trasa zrobiła się naprawdę wymagająca - bardzo dużo odcinków po trawie i innych tego typu siłowych nawierzchniach, kilka bardziej technicznych lub stromych zjazdów oraz podjazdów, zjazd po kamieniach, przejazd przez tory i wymagające płynnej jazdy single. Wszystko to przedzielone co jakiś czas nieco bardziej płaskimi odcinkami, ale tak naprawdę dopiero w końcówce (wszyscy wyjątkowo jechaliśmy krótki dystans) rzeczywiście było kilka płaskich kilometrów. Podsumowując - tak powinien wyglądać maraton, który nie odbywa się w górach. Było i gdzie sprawdzić technikę, i przygotowanie typowo fizyczne. 

Nieco inne niż na zawodach, w których dotychczas mogliśmy startować, było oznakowanie. Więcej niż z reguły było taśm, a mniej strzałek. Kilka razy się zawahaliśmy, ale to pewnie kwestia przyzwyczajenia.

Mówiąc o rywalizacji, warto też wspomnieć o dobrej obsadzie maratonu. Na długim dystansie tradycyjnie pojawili się zawodnicy JBG2 i CST MTB Team, których tym razem pogodził znany z występów na szosie Mateusz Grabis (Voster ATS Team). Na krótkim dystansie wygrał Mirosław Bieniasz. 

A nasze wyniki? Jacek i Sebastian do 10 kilometra jechali niedaleko siebie, a później już razem i tak też wjechali na metę na odpowiednio 25 (8 M4) i 26 (6 M2) miejscu. Gosia już na początku maratonu zaliczyła dość bolesny upadek, wiec w dalszej części jechała poobijana. Dojechała 50 wśród kobiet i 9 w K4.
W tym roku w Bike Atelierze już raczej nie pojedziemy, ale w przyszłym roku na pewno będziemy chcieli umieścić te zawody w kalendarzu i to nie raz!

fot. bedzin.naszemiasto.pl