Po kilku miesiącach
przygotowywania formy pod kątem startu w triathlonie myślałam, że skoro udało
mi się ukończyć takie zawody to udział w maratonie MTB nie będzie taki trudny.
Po pierwszym treningu w lesie zmieniłam zdanie. A potem pojechałam na zawody
właśnie w MTB.
Justyna Wróblewska
Jako miejsce debiutu wybrałam Michałki na dystansie mini,
czyli 38 km. Choć w sumie to ja tego nie wybrałam. Do udziału przez wiele czasu
przekonywał mnie Seba. Na początku swój udział w tym maratonie traktowałam jako
dobry żart. - Przecież byłam w lesie raptem kilka razy, wiec jak ja mam już
startować – mówiłam. Nie czułam się na to gotowa. Myślałam, że potrzebuję
więcej treningów przed pierwszym maratonem. Ekipa z AMSports Bydgoszcz MTB Team
przekonywała mnie, że jestem gotowa. I się zapisałam.
Wiedząc, że mój udział w maratonie to już fakt, a nie tylko
przypuszczenie, stopniowo zaczęłam się nastawiać do tego dnia. Ostatnie
treningi w lesie przed zawodami starałam się wykorzystać jak najlepiej.
Sprawdzałam różne zachowania roweru, analizowałam sytuacje, które mogą się
przytrafić podczas jazdy. Przede wszystkim dużo słuchałam i przyglądałam się
jeździe innych. Chciałam wychwycić jak najwięcej rad, wskazówek.
Dzień przed zawodami zrozumiałam, że TO nastąpi już jutro.
Czy się stresowałam? Trochę tak. Byłam na rowerze w lesie raptem 7 razy i w
dodatku nie umiałam jeździć w grupie. Jeżdżenia na kole unikałam jak ognia.
Choć wiedziałam, że w ten sposób byłoby mi łatwiej, ale nie ufałam przede
wszystkim nie innym, lecz sobie. Że nie wykręcę, nie wypnę się z pedałów na
czas, nie wyhamuję nagle bez przewrotki. Jeszcze nie czułam się zbyt pewnie na
rowerze MTB w przeciwieństwie do szosy.
Wiedziałam, że na zawodach nie uda mi się uniknąć jazdy tuż
za kimś i tuż przed kimś. Ale starałam się o tym nie myśleć zbyt wiele. W dniu
maratonu już nie analizowałam, żeby się nie nakręcić w negatywnym znaczeniu
tego słowa. Krótki objazd przed startem pozwolił mi poznać początkową trasę
przejazdu i jej końcówkę. Dzięki temu czułam się choć troszkę pewniej. W środku
nie wiedziałam, co dokładnie mnie czeka. Słyszałam tylko, że to płaska i szybka
trasa, lecz z dużą ilością piachu. Musiałam w to uwierzyć.
Z samym momentem startu wiązałam największe obawy. Rower
przy rowerze i piach – to nie było dobre połączenie. Jednak poszło całkiem
sprawnie i już po chwili byłam na asfalcie, którym wiódł pierwszy kilometr
maratonu. Tam czułam się wspaniale i sprawnie wyprzedzałam innych zawodników.
Potem wjechałam do lasu i rozpoczęła się jazda jeden za drugim. Wbrew
wcześniejszym obawom szło to całkiem dobrze. I w dodatku nie wlokłam się za
innymi tylko nawet wyprzedzałam, jak ktoś jechał wolniej niż ja.
Nie bałam się przyśpieszać. Cały strach gdzieś zniknął.
Pojawiła się za to przyjemna adrenalina, która motywowała mnie do działania. W
trakcie jazdy powtarzałam sobie tylko jedno zdanie: Trzymaj mocno kierę i
ciągle pedałuj. Wiedziałam, że co by się nie pojawiło na drodze, to dzięki tym
dwóm zachowaniom dam sobie radę. Tylko raz pokonały mnie grudy zbitego piachu i
skończyłam na ziemi. Jednak szybko się podniosłam i z kilkoma nowymi siniakami
pojechałam dalej.
Przewidywania co do trasy potwierdziły się. Przede wszystkim
te dotyczące piachu. Było go bardzo dużo, nawet po deszczu, który spadł tam
kilka godzin przed startem. Dwa razy przy bardzo piaszczystych podjazdach
trzeba było zejść z roweru i biec. Trzeci podjazd udało mi się przejechać i
wyprzedzić dzięki temu kilka osób.
Chęć rywalizacji najbardziej poczułam 5 kilometrów przed
końcem, gdy obok mnie pojawiła się dziewczyna w moim wieku. Czułam intuicyjnie,
że jest z mojej kategorii wiekowej, więc powiedziałam sobie, że muszę ją
wyprzedzić. Przez moment wyprzedzałyśmy się nawzajem, lecz w końcu na żwirowej
drodze odjechałam jej bardzo mocno. Do samego końca jechałam jak najszybciej,
żeby mnie nie dogoniła. Wiedziałam, że na samym końcu jest fragment bardzo
dużego piachu bez możliwości wyprzedzenia.
Przyśpieszenie bardzo się opłaciło. Byłam minutę przed nią i
zajęłam drugie miejsce w swojej kategorii wiekowej, czyli wśród kobiet do 30
roku życia, a open byłam 93 na 191, czyli w pierwszej połowie. Stanęłam na podium, odebrałam statuetkę i dyplom. I dowiedziałam
się, że od zwycięstwa dzieliło mnie zaledwie 20 sekund! Szczęściu z wyniku
towarzyszył więc lekki niedosyt motywujący do następnego startu.
I właśnie to odczucie zamierzam wykorzystać nie jeden raz. Moja
przygoda z MTB dopiero się zaczyna.