czwartek, 4 kwietnia 2019

Inauguracja w otoczeniu bunkrów


 Kilka miesięcy przerwy i znowu są. Maratony! U nas zdecydowanie dominują w kalendarzu startów. Na inaugurację sezonu spróbowaliśmy czegoś dla nas nowego, czyli wyścigu w Wałczu. 


Poprzednie dwa sezony zaczynaliśmy w Górznie. W tym roku zdecydowaliśmy się na zmianę i wybraliśmy Wałecki Maraton MTB, który odbywał się już po raz dziesiąty. Niedaleko od domu, start dosyć tani, a więc nic, tylko sprawdzić, co to za impreza. Już pierwsze wrażenia były pozytywne. Elegancko położone miasteczko zawodów w okolicach skansenu fortyfikacyjnego z bunkrami. W pakiecie startowym bogato wypełniona torebka (m.in. żel energetyczny i opakowanie herbaty) oraz... dwa kilogramy węgla od sponsora wyścigu. Wiadomo, carboloading i te sprawy. 

Na starcie Sebastian i Jacek ustawiają się w pierwszej linii. Obok ktoś źle zamontował chipa, który powinien być przyczepiony do linek, a nie kierownicy czy amortyzatora. Zbliża się godzina 11. Przemówienie burmistrza i starosty, odliczanie i START! Na początek honorowy, ostry dopiero za wiaduktem, ale wiadomo jak to jest - każdy walczy o pozycję. Nagle jakiś facet z boku krzyczy: "Stop!". Taaa, nie ma głupich, przecież nikt się teraz nie zatrzyma. Ale znowu ktoś krzyczy "stop", a po chwili jeszcze raz. Okazuje się, że rzeczywiście... wyścig przerwany. Ktoś mówi, że nie włączyli pomiaru czasu, ktoś inny, że nie wszyscy zdążyli prawidłowo zamontować chipy. No nic, startujemy jeszcze raz. Całe ustawienie diabli wzięli i z pierwszej linii zrobiła się druga-trzecia. Jacek na szczęście dobrze się odnajduje, jedzie lewą stronę i przeskakuje na pozycje w czołówce. Sebastianowi wychodzi to trochę gorzej i gdy następuje start ostry, to on jest przyblokowany. 

Szybko odjeżdża czołówka z wielkimi faworytami - Michałem Górniakiem i Hubertem Semczukiem oraz świetnie dysponowanym w ostatnich miesiącach Pawłem Tyburskim z Bydgoszczy, który jeździ w nowych barwach - CTbike.pl. Jacek, nie wiedząc ilu zawodników jest przed nim, formuje grupkę z Miłoszem Czechowiczem i Miłoszem Zwierskim z Piły, Rafałem Janickim i Krzysztofem Jankowskim. Od początku wykazuje się największą chęcią do pracy. Nie ma się co dziwić, bo za nim prawdziwa pogoń z M4 - Paweł Ochmański, Michał Gawiński i Artur Smoliński, z którymi jedzie Sebastian. W tej grupie prym wiedzie Ochmański, który jako miejscowy zawodnik dobrze zna trasę. Seba też stara się pracować, choć nie do końca wie, w jakiej obecnie znajduje się formie. 

Kontakt wzrokowy między dwiema grupkami naszych zawodników urywa się po chyba najtrudniejszym podjeździe, który zlokalizowany był kilkanaście kilometrów od startu. Później obie grupy już się nie widziały. Przez chwilę w towarzystwie Jacka znalazł się Paweł Tyburski, który po upadku odpadł z czołówki. Po jakimś czasie jednak zdecydował się ponownie odjechać i nikt z grupy Jacka nie mógł utrzymać jego tempa. Jacek dyktuje tempo aż do samej mety, co na ostatnich metrach rywale dostrzegają i nie walczą z nim na finiszu. Bardzo fajne zachowanie!

Dwie minuty po grupie Jacka dojechała na metę grupa Sebastiana. Ale bez niego, bo na ostatnim zakręcie, przy przygotowaniach do finiszu Sebastiana z własnej winy zahacza o koło Artura Sobkowiaka (dojechał do grupy w trakcie rywalizacji) i ląduje na ziemi. Zamiast sprintu, kończy się na obdarciach i spokojnym dojeździe do mety. A szkoda, bo ostatnie metry prowadziły pod górę, więc można byłoby fajnie zawalczyć. 

Po chwili nadjeżdża Paweł Tybruski. Okazuje się, że zgubił trasę. Nadchodzą nieoficjalne wyniki - Jacek jest trzeci open i pierwszy w kategorii! Sebastian dojeżdża na dwunastej pozycji ogólnie i szóstej w M2. 

Na tym nasze sukcesy tego dnia się nie skończyły. Justyna po solidnie przepracowanej zimie miała prawo liczyć na dobry rezultat. W pierwszej części wyścigu była nawet pierwsza wśród pań, ale brak doświadczenia sprawił, że wyprzedziła ją Julia Michałowska ze Szczecinka. Justyna jednak dojeżdża na drugiej lokacie open kobiet i pierwszej w kategorii K2. Druga zawodniczka w jej wieku toczy z Gosią bój o czwarte miejsce wśród pań. Regularnie się mijają, ale ostatecznie to Gosia wychodzi zwycięsko z rywalizacji. Do podium open zabrakło, ale w K4 Gosia wygrała zdecydowanie. 

Po zakończeniu zawodów Sebastian ma rzadką przyjemność skorzystania z obsługi medycznej, aby zawinąć obdarcia. Można by powiedzieć, że to przyjemność wątpliwa, ale lekarze z karetki są na tyle uprzejmi i uśmiechnięci, że wszystko przebiega fajnie. W końcu nadchodzi dekoracja. Pierwszy pozytyw - wyróżniono i open, i kategorie, bez przepisu, że nagrody nie dublują się. Skoro Jacek był trzeci open i pierwszy w kategorii, to takie statuetki dostał. Naszym zdaniem jest to najlepszy i najsprawiedliwszy system - bez żadnego udziwniania, że dojeżdża się na trzecim miejscu w kategorii, potem staję się na drugim stopniu podium, bo ktoś przeskoczył do open. I jak to potem wytłumaczyć znajomym, którzy pytają "na którym miejscu skończyłeś"?

Tak więc Jacek miał okazję stanąć na podium z takimi tuzami jak Hubert Semczuk i Michał Górniak, a do tego wraz z Justyną dostali bardzo fajne statuetki z symbolizującym województwo zachodniopomorskie gryfem. Do tego ładne medale za miejsca na podium i udział w zawodach oraz loteria. Zdarzały się już loterie, w których prawie każdy wygrywał. Ale tutaj naprawdę gadżetów było pełno. Co więcej, w jeden torebce można było znaleźć i bidon, i herbatę, i kosmetyki, i jeszcze kilka rzeczy. Sebastian też nie wyjechał z pustymi rękoma. W zasadzie to jego zdobycz była największa, bo wygrał... stokrotkę ogrodową.

Podoba Ci się ta relacja? Wejdź na nasz fanpage i polub!

W Wałczu byliśmy więc pierwszy raz, ale jak już się pewnie domyślacie - nie ostatni. Jedyne co organizatorzy powinni poprawić, to oznakowanie trasy. Strzałki były ciut za małe i w niektórych miejscach zawijały się wokół drzew. Generalnie jednak impreza zdecydowanie godna polecenia!

X Wałecki Maraton MTB

Jacek Torzewski - 3 open (1 M4)
Sebastian Torzewski - 12 open (6M2)
Justyna Wróblewska - 2 open (1 K2)
Małgorzata Torzewska - 4 open (1 K4)

fot. ArtP/Wałecki Maraton MTB